HISZPANIA – ASTURIA
Północna Hiszpania – atrakcje
W Asturii mieliśmy znacznie więcej czasu niż w Kraju Basków, bo aż 10 pełnych dni. Przez większość czasu mieliśmy do dyspozycji samochód, więc nie ograniczał nas lokalny transport (polecam wypożyczalnię Enterprise – konkurencyjne ceny, wszystko przebiegło bezproblemowo).
Jedynie dwa dni spędziliśmy w samym Oviedo, ale jest to zupełnie wystarczająca ilość, żeby poznać miasto i poczuć jego klimat. Więcej informacji o Oviedo tutaj.
Asturia – co zwiedzić?
Gdyby podsumować Asturię w kliku słowach kluczowych, to byłyby to:
- zieleń
- piękne plaże
- góry
- cydr
- sery
- dudy (tak, dudy)
- urocze miasteczka
- raz chmury, raz słońce, ale ciagle ciepło
- bardzo mili ludzie
- lepiej umieć kilka słów po hiszpańsku
Wybrzeże, które zwiedziliśmy w Asturii obejmuje ponad 250 km pas. Z perełek szczególnie polecam dwa urocze miasteczka: Tazones i Cudillero, a z plaż: Playa Rodiles, Playa Poo i Playa Xago.
Pojechaliśmy także w głąb lądu, dokładnie do Parku Narodowego Picos de Europa. Tutaj udaliśmy się kolejką, a właściwie tunelem pod górą do miasteczka Bulnes, kompletnie odciętego od świata. Czas jakby się tam zatrzymał.
A teraz relacja fotograficzna:
Film z kamerki uradowanego Krzysztofa:
Film z drugiej (moje ujęcia niestety mało pokazują krajobraz – nie jestem urodzonym filmowcem)
A teraz historia pewnej plaży – mianowicie Playa de las Catedrales. Skuszeni pięknymi fotami wybraliśmy się w zasadzie już na granicę Galicji i Asturii, żeby zobaczyć to cudo natury. Dosyć dziwna sprawa, ale przed wejściem na plażę należało zrobić rezerwację przez Internet.
Dojechaliśmy na miejsce, a tam co? Przypływ. Obrazuje to poniższa tablica.
Nasze katedry ze skał, pod którymi mieliśmy chodzić wyglądały raczej jak wielka kipiel – no nie zachęcało do spaceru.
Wytrwale poczekaliśmy jednak kilka godzin, żeby morze dało nam więcej przestrzeni na spacery. Mieliśmy zatem już sytuację z tej tablicy – jupi!
Jeszcze raz dowód na zasięg odpływów:
Nie muszę mówić, że nie tylko my na to czekaliśmy, więc czyste kadry po prostu nie były możliwe do wykonania.
Kolejnym raz kiedy to natura próbowała nas zniechęcić do widoków, wydarzył się na punkcie widokowym El Fitu. Cały dzień była piękna pogoda, pojechaliśmy na punkt dosłownie kilkanaście kilometrów i zaczęło się.
Dojeżdżamy:
Ja i mój wrodzony optymizm (sarkazm) kazały mi jednak czekać. Po pierwsze chmury dawały ciekawe możliwości zdjęć, a po drugie czułam, że przejdzie to szybko, choć naprawdę nie wyglądało.
15 minut później (dosłownie) – TA DAAA:
Piękny region! Mi się bardzo podobało! 🙂
To prawda <3